20 października 2018 - sobota

Alkohol znieczula, ukaja ból, daje chwilę wytchnienia. Przestaję myśleć,  mam dobry nastrój. Jestem nawet wesoła.

Ale to tylko chwilowe. Potem znów jest rzeczywistość. Ten sam ból. Ta sama nienawiść do sobie i swojego życia. Brzydzę się sobą momentami. Nawet częściej niż nie.

Mam dosyć siebie. I tego życia. Nie mam siły. Nie chcę tego w czym trwam. Chcę znów uciec. Chcę wrócić do swojego mieszkania. Być tam sama. Tak jak jestem tu.

Zdałam sobie sprawę, że to źle, że będę miała nianię tu za płotem. To mnie znów ograniczy. Teraz mogę tylko zaczekać na przelew i tam wrócić. Ale potem będę miała ciężej.

Aby pójść do pracy będę musiała Miczoko tu przywieźć i znów wrócić do miasta,  do pracy. A po południu to samo. Zupełnie to się nie kalkuluje. Ani finansowo ani czasowo.

Znów będę w kropce. Jeszcze większej niż dziś. Więc może nie powinnam teraz narzekać, bo przecież będzie gorzej.

Nie chce mi się o tym myśleć. Przytłacza mnie to. Nie chce być z nim. Nienawidzę go.

Cały tydzień wracał po 21. Małą widział przez chwilę. Teraz go nie było cały piątek i sobotę. Wrócił po 17tej,  zrobił nam drinka,  wziął butelkę i od 18tej siedzi w aucie i pije. Woli sam. Nie mamy już o czym gadać.

Nic nas już nie łączy. A czas szkodzi nam obojgu.

Komentarze

Popularne posty