14 lipca 2018 - Sobota
Dziś miałam obronę. Obroniłam pracę licencjacką na 5. Byłam na uczelni z moimi dziewczynami.
I z jednej strony płakać mi się chciało. Czułam, że jestem samotną matką. Że nie mam z kim zostawić małej na 2h. Podobnie czułam się wczoraj u fryzjera. I prawie ryczałam.
I nie dlatego, że wyszłam niezadowolona. Tylko, dlatego, że patrzyłam na babkę z dzieckiem w wieku Miczoko. A raczej z dwójką dzieci. To drugie 4-5 lat. I ona sama. Z nimi, u fryzjera. Miała chyba jakąś imprezę, bo była czesana w koka.
Ten starszy roznosił salon a młodszy płakał. Bo było tam gorąco, głośno od suszarek i mnóstwo obcych ludzi. I ona biedna latała za starszym i uspokajała młodszego. A jak jej zasnął, to przy każdej suszarce budził się z płaczem. I albo ona się zrywała z fotela albo ktoś obcy go bujał.
Pomyślałam sobie wtedy - to jest dopiero dramat. A ja jestem jednak szczęściarą, bo miałam z kim zostawić Miczoko. Mimo, że leciałam 30 minut z buta, pod górkę z wózkiem i pod koniec w deszczu. Ale mogłam liczyć na tą starszą. I jego siostrę, która jednak zgodziła się z nimi zostać.
Oczywiście to był pierwszy i ostatni raz. Bo minę Nastka miała taką, że wiedziałam, że już mi z nią nie zostanie. Jego siostra ma 3 dzieci. Najmłodsza półtora roku. Bardzo piszczy i nie mówi. Moja ponoć ryczała za każdym razem gdy tamta piszczała, albo gdy jej wyrywała zabawki z rączki. No ponoć hardcore.
Zastanawiam się tylko, po co pytał mnie czy się bronię dzisiaj? Nie ukrywam, że miałam cichą nadzieję, że przyjedzie rano i zostanie z Miczoko. Znów się rozczarowałam. Zero zainteresowania.
Tęsknię tylko za moim psem. Brakuje mi go strasznie. Mimo, że non stop pada, i miałabym w taką pogodę przerąbane. Spacer w deszczu z nim i z małą. To wyzwanie. Potem mnóstwo mokrego na podłodze. Ale lubię to. Kocham swojego psa i za nim cholernie tęsknię!
Jutro jadę na obiad do jego starszej siostry. Sama mnie zaprosiła. Nie chcę się jej żalić. Nie wiem skąd się dowiedziała. A nie chciałam gadać przez telefon gdy obok mnie szła Nastka. Więc jedziemy jutro do niej. Autobusem. Z wózkiem. Przynajmniej jakoś mi zleci dzień.
Bo dziś miałam pierwsze załamanie. I chodziłam podminowana.
I z jednej strony płakać mi się chciało. Czułam, że jestem samotną matką. Że nie mam z kim zostawić małej na 2h. Podobnie czułam się wczoraj u fryzjera. I prawie ryczałam.
I nie dlatego, że wyszłam niezadowolona. Tylko, dlatego, że patrzyłam na babkę z dzieckiem w wieku Miczoko. A raczej z dwójką dzieci. To drugie 4-5 lat. I ona sama. Z nimi, u fryzjera. Miała chyba jakąś imprezę, bo była czesana w koka.
Ten starszy roznosił salon a młodszy płakał. Bo było tam gorąco, głośno od suszarek i mnóstwo obcych ludzi. I ona biedna latała za starszym i uspokajała młodszego. A jak jej zasnął, to przy każdej suszarce budził się z płaczem. I albo ona się zrywała z fotela albo ktoś obcy go bujał.
Pomyślałam sobie wtedy - to jest dopiero dramat. A ja jestem jednak szczęściarą, bo miałam z kim zostawić Miczoko. Mimo, że leciałam 30 minut z buta, pod górkę z wózkiem i pod koniec w deszczu. Ale mogłam liczyć na tą starszą. I jego siostrę, która jednak zgodziła się z nimi zostać.
Oczywiście to był pierwszy i ostatni raz. Bo minę Nastka miała taką, że wiedziałam, że już mi z nią nie zostanie. Jego siostra ma 3 dzieci. Najmłodsza półtora roku. Bardzo piszczy i nie mówi. Moja ponoć ryczała za każdym razem gdy tamta piszczała, albo gdy jej wyrywała zabawki z rączki. No ponoć hardcore.
Zastanawiam się tylko, po co pytał mnie czy się bronię dzisiaj? Nie ukrywam, że miałam cichą nadzieję, że przyjedzie rano i zostanie z Miczoko. Znów się rozczarowałam. Zero zainteresowania.
Tęsknię tylko za moim psem. Brakuje mi go strasznie. Mimo, że non stop pada, i miałabym w taką pogodę przerąbane. Spacer w deszczu z nim i z małą. To wyzwanie. Potem mnóstwo mokrego na podłodze. Ale lubię to. Kocham swojego psa i za nim cholernie tęsknię!
Jutro jadę na obiad do jego starszej siostry. Sama mnie zaprosiła. Nie chcę się jej żalić. Nie wiem skąd się dowiedziała. A nie chciałam gadać przez telefon gdy obok mnie szła Nastka. Więc jedziemy jutro do niej. Autobusem. Z wózkiem. Przynajmniej jakoś mi zleci dzień.
Bo dziś miałam pierwsze załamanie. I chodziłam podminowana.
Komentarze
Prześlij komentarz