11 lipca 2018 - Środa
Jeszcze jakiś czas temu, byłam pewna, że gdybym znalazła się w takiej sytuacji jak teraz, nie wyszłabym z łóżka. Dziś wiem, że jestem silniejsza mimo, że mam mniejsze szanse niż kiedyś.
To już 3 dzień jak się wyprowadziłam. W poniedziałek raz zadzwonił ale nie odebrałam. We wtorek zabrał mi auto a dziś psa. I nie ukrywam, zabolało!
Wpadł niespodziewanie w południe. Zazwyczaj jestem wtedy na spacerze z Miczoko ale dziś wzięłam prysznic a mała spała w wózku. Starsza siedziała obok niej.
Wszedł do domu, pies się cieszył, młoda na kanapie a ja w ręczniku. Powiedział cześć, ale nie wiem czy do nas czy do psa. Wszedł od razu do kuchni i wziął kasę. Byłam w pokoju Nastki, gdy wyszedł bez słowa. Ani nie zapytał jej co słychać, ani cześć nie powiedział tylko wyszedł. No chuj!
Poryczała się.
Najgorsze było później. Po 16tej umówiłam się z przyjaciółką. Na spacer. Nastka została w domu. Zadzwoniła do mnie ok 18tej, że ojciec wpadł, zapytał, kiedy była z psem na spacerze i z nim wyszedł na dwór. Potem przysłał jej sms, że zabiera go bo tu się męczy. No chuj jebany!
Zadzwoniłam do niego po powrocie do domu. Byłam trochę mokra i zamarznięta bo nas ulewa złapała. Fajnie czuć w kimś oparcie. Czuć, że ktoś o nas dba.
Siedziałyśmy pod parasolami i jadłyśmy hamburgery. Gdy zaczęło padać i zacinać, H zaproponowała aby wpaść do sklepu na przeciwko po parasolki.
Kupiła dwie parasolki i ciepłą bluzę dla małej bo była w krótkim rękawku.
Jakoś doszłyśmy do mnie pod blok. Ja do domu a ona do auta. Całą drogę powstrzymywałam łzy. Zabrał mi psa. Czemu nie wziął Nastki? Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do niego.
Powiedziałam konkretnie, żeby rano przywiózł mi psa a weźmie go w sobotę, jak zacznie mu się urop. Dyskutowaliśmy chwilę. Przecież oczywiste jest, że lepiej, żeby był tu ze mną niż sam 10h tam.
W końcu stanęło na tym, że rano mi go przywiezie ale po pracy go zabierze i tak samo w piątek. Lepsze to niż nic. Ale szczerze mówiąc, coś mi mówi, że go nie przywiezie.
Chciałabym zabrać resztę swoich i Miczoko rzeczy. Ale nie mam jak. Jestem głupia, bo zostawiłam tam swoje klucze.
Pilot od bramy jest w aucie. Więc albo on mi przywiezie, albo zaczekam te 3 tygodnie jego urlopu. I wezmę je jak będzie znów w pracy.
Jutro mam ciężki dzień. Mam nadzieję, że nie będzie padać. Bo mam sporo kilometrów do zrobienia na pieszo z wózkiem. I oczywiście, obowiązkowy spacer po 16tej.
To już 3 dzień jak się wyprowadziłam. W poniedziałek raz zadzwonił ale nie odebrałam. We wtorek zabrał mi auto a dziś psa. I nie ukrywam, zabolało!
Wpadł niespodziewanie w południe. Zazwyczaj jestem wtedy na spacerze z Miczoko ale dziś wzięłam prysznic a mała spała w wózku. Starsza siedziała obok niej.
Wszedł do domu, pies się cieszył, młoda na kanapie a ja w ręczniku. Powiedział cześć, ale nie wiem czy do nas czy do psa. Wszedł od razu do kuchni i wziął kasę. Byłam w pokoju Nastki, gdy wyszedł bez słowa. Ani nie zapytał jej co słychać, ani cześć nie powiedział tylko wyszedł. No chuj!
Poryczała się.
Najgorsze było później. Po 16tej umówiłam się z przyjaciółką. Na spacer. Nastka została w domu. Zadzwoniła do mnie ok 18tej, że ojciec wpadł, zapytał, kiedy była z psem na spacerze i z nim wyszedł na dwór. Potem przysłał jej sms, że zabiera go bo tu się męczy. No chuj jebany!
Zadzwoniłam do niego po powrocie do domu. Byłam trochę mokra i zamarznięta bo nas ulewa złapała. Fajnie czuć w kimś oparcie. Czuć, że ktoś o nas dba.
Siedziałyśmy pod parasolami i jadłyśmy hamburgery. Gdy zaczęło padać i zacinać, H zaproponowała aby wpaść do sklepu na przeciwko po parasolki.
Kupiła dwie parasolki i ciepłą bluzę dla małej bo była w krótkim rękawku.
Jakoś doszłyśmy do mnie pod blok. Ja do domu a ona do auta. Całą drogę powstrzymywałam łzy. Zabrał mi psa. Czemu nie wziął Nastki? Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do niego.
Powiedziałam konkretnie, żeby rano przywiózł mi psa a weźmie go w sobotę, jak zacznie mu się urop. Dyskutowaliśmy chwilę. Przecież oczywiste jest, że lepiej, żeby był tu ze mną niż sam 10h tam.
W końcu stanęło na tym, że rano mi go przywiezie ale po pracy go zabierze i tak samo w piątek. Lepsze to niż nic. Ale szczerze mówiąc, coś mi mówi, że go nie przywiezie.
Chciałabym zabrać resztę swoich i Miczoko rzeczy. Ale nie mam jak. Jestem głupia, bo zostawiłam tam swoje klucze.
Pilot od bramy jest w aucie. Więc albo on mi przywiezie, albo zaczekam te 3 tygodnie jego urlopu. I wezmę je jak będzie znów w pracy.
Jutro mam ciężki dzień. Mam nadzieję, że nie będzie padać. Bo mam sporo kilometrów do zrobienia na pieszo z wózkiem. I oczywiście, obowiązkowy spacer po 16tej.
Komentarze
Prześlij komentarz